Joszko. Pierwsza krew.

Joszko. Pierwsza krew.

autor: augustyn

06.01.2017


Dziś.

Krótko jakoś. Dziwadło znowu się leni. Już wracamy. Ulżyłem trzewiom, ale ciągle czuję, że należy mi się coś więcej, że potrzebuję czegoś więcej. To w końcu mój spacer. Mój! Nie tylko czas ulgi, ale też radości, zabawy. Mógłbym stanąć, zamienić się w słup soli i udawać, że nasłuchuję. Dziwadło i tak się nie zorientuje. Dziś jednak energia we mnie buzuje – dam dziwadłu szansę na trochę zabawy. Przy okazji subtelnie przypomnę o swoich walorach. Jaki jestem silny, jakie zęby mam wielkie i twarde. Muszę przecież wypracowywać swoją pozycję w tym stadle. 
Podskakuję raźnie. Łapami na niego, za rękaw, za rękę …

– Nieee. Nie wolno!

Z drugiej strony, za rękę …

– Nie! – mówię bardziej zasadniczo. Dobitnie, nisko. Wyhamowuję ręką próby skakania na mnie. Chyba znowu rozerwał rękaw.

Jak nie za rękę, to szczyp za tyłek, za udo, za drugie. Ale jestem szybki! A ten się wije. Wcale nie potrafi się bawić. To mocniej za rękę, za rękawiczkę, za nadgarstek. Warczę. Niech się wreszcie zacznie bawić a nie kręci jak balerina.

– Nie! Nie wolno. Puść! – kończy się moją cierpliwość. Kiedy słyszę warczenie, kiedy słyszę w charczeniu złość, łapię za skórę na karku i przyciskam Joszka do ziemi. Nie opiera się, mięknie i cichnie. Żadnego głosu, żadnego oporu, poddaje się. To nowość. Bodajże trzy razy mieliśmy już takie konfrontacje i były bardziej burzliwe.

Wkurzył się. Złapał mnie za kark i przycisnął do trawy. Dobra, dobra, wiem, że jesteś silniejszy. Już mi to pokazałeś. Poddaję się.
Odpuszcza, szybko jakoś. Mięczak. No to go cap za rękę.

Puszczam powoli, spokojnie, a ten znowu łapie mnie rękę. Byłem przygotowany. Szybko chwytam za skórę. Joszko odpuszcza, więc ja też.

Szybki jest. Dobra. Niech będzie. Teraz już poważnie. Twoje górą. No. I wszystko jasne. Idziemy. Albo nie – stoimy. Jak stoimy, to nie widać, kto tu jest górą. I dziwadło nie jest agresywne. Postoję sobie, posłucham, powęszę.

Chyba jesteśmy na dobrej drodze do poukładania sobie relacji w sytuacjach drażliwych. A zaczęło się jakieś dwa miesiące temu. Taki uroczy czteromiesięczny szczeniaczek. Układany, wychowywany bez agresji, nagradzany, nie karcony. Całkiem skutecznie.

A dwa miesiące wcześniej …

Nie lubię, nie lubię. Znowu pędzimy. To szaleństwo jest. Świat miga w takim tempie, że niczemu nie można dobrze się przyjrzeć. Niczego nie można posłuchać, bo za głośno, niczego nie czuć, bo albo jesteśmy całkiem zamknięci, albo zapach natychmiast ucieka. Nie lubię. Gdyby FSM chciał, abym się tak szybko poruszał, to stworzyłby mnie na kółkach, a nie na czterech łapach. I to jakich! Cały zresztą jestem wspaniały. Silne, sprawne, proporcjonalna ciało. Smukła głowa. Dobra – będzie smukła. Jeszcze smuklejsza. No i te piękne białe zęby. Ostre, niezawodne. Dobra, to tylko mleczaki. Mają jednak swoje zalety – każde dotknięcie to cięcie, sztych, dźgnięcie. Ból i krzyk. Cudownie! Władza.

Ostatnie szczepienie. Joszko nie przepada za jazdą samochodem. Może właśnie dlatego, że większość wyjazdów jest do weterynarza? A przecież zawsze mu się jakaś nieprzyjemność, bądź dyskomfort przytrafiają.

Oczywiście, jak zwykle, mamy przy okazji sto pytań, bo cenimy opinię naszego lekarza. Doświadczenia z Miśką uwrażliwiły i uczuliły nas na problem dysplazji. W zasadzie tornjaki – rasa pierwotna – nie powinny mieć problemów ze zdrowiem, w tym z dysplazją. Niektórzy hodowcy, znawcy, są zdania, że nie ma nawet potrzeby robić prześwietleń w kierunku dysplazji. Są jednak inni, którzy nie nie podzielają tych wierzeń.

Wyobrażam sobie, że Joszko wyznaje zasadę: „Nie masz autorytetu żadnego nade mnie samego”. W zasadzie się z nim zgadzam, choć jako starszy i bardziej doświadczony potrafię kwestionować także samego siebie. Tak. Słyszałem opinię, że Joszko jest bardzo do mnie podobny. Fakt. Jeśli pominąć gęstsze futro i chodzenie na czterech łapach… to podejście do autorytetów nas, dziwadeł, jest dokładnie takie, jak Joszka. Słuchamy, doceniamy ale sprawdzamy i konfrontujemy. Między innymi z naszym weterynarzem.

Gość jest konkretny, więc nie wydaje opinii bez podstaw. Prześwietlać chyba nie będziemy, bo rusza się poprawnie; choć jak u każdej dużej rasy ryzyko dysplazji istnieje, to na razie zrobimy tyko badanie. Badanie. Brzmi tak bezpiecznie.

Kładziemy Joszka na boku. Jest rozluźniony – jak zwykle. Żeby nie wstawał trzymam go lekko jedną ręką, druga głaszczę i coś gadam uspokajająco. Lekarz zaczyna manipulować tylną łapą. Badanie polega, według mnie, laika, na lekkim wysunięciu łapy ze stawu biodrowego i sprawdzeniu zakresu ruchu. To może być bolesne.

Aaaaaaa! Co mi robicie! Boli! Aaaaaaa! Puszczać! Precz ode mnie dziwadła złe! Aaaaaa! Muszę się uwolnić. Wrrrr, puszczać, bo zabiję, zagryzę, rozerwę! Arghargghr! Ratunku! Agwghraahr!

Joszko zapiszczał i próbując się zerwać chwycił mnie za rękę. Przytrzymałem go mocniej starając uspokoić. Wykorzystywałem doświadczenia z przeszłych badań Miśki. Jednak Joszko to nie Miśka. Przestraszył się. Zaczął szarpać mocniej i choć lekarz już go puścił to gryzie moją dłoń. Odruchowo łapię za sierść i dociskam do podłogi. Chwilę trwa zanim pies zdaje sobie sprawę z tego, że nic nie jest w stanie zrobić.

Zły

Ahgrgghr! Nie działa. Nie udało się. Pokonał mnie. Ale przynajmniej przestało boleć. Leżę. Leżę, bo nie mogę wstać, dziwadło mnie trzyma. I jego szczęście, bo nie wiem, co jeszcze bym mu za to zrobił.
Właściwie to nie jego wina, tylko tego dziwadła z tyłu. On mi nic nie zrobił. Wybaczę.

– Nooo! To jak on się tak zachowuje mając cztery miesiące, to co będzie, jak dorośnie!? – w tonie weterynarza słychać autentyczne zaskoczenie i zdziwienie. – Bardzo dobrze pan zareagował. Nie można mu pozwolić na takie zachowanie. Spanikował trochę. To boli, ale nie aż tak, żeby gryźć. Różne reakcje widziałem, ale nie aż tak przesadne. Proszę, tu jest gaza do wytarcia. Zaraz dam coś do zdezynfekowania.

Krwi trochę jest, ale w sumie to dlatego, że Joszko ma ostre jak szpilki mleczaki. Porozcinał mi tylko trochę skórę szarpiąc dłoń. Niespodzianka. Cóż.

Nowoczesne podejście do relacji z psem jest świetne i się sprawdza. Zazwyczaj. Bo w sytuacji, kiedy trzeba reagować natychmiast nie ma chyba alternatywy i trzeba zastosować metody tradycyjne. To nie pierwszy mój pies, więc zadziałałem automatycznie. I tego będę się trzymał.

To nie ja

Taaaa. Gadaj zdrów. Się jeszcze zobaczy.

Joszko trafił do nas z łatką „samiec gamma” – pasowało nam to, tego właśnie chcieliśmy. Okazało się, że nie zdawaliśmy sobie sprawy, co to znaczy. A wyjaśniła nam to świetnie kalina we wpisie „Samiec Gamma”.


Podziel się, udostępnij, skrytykuj, albo pochwal, jeśli wolisz.

Komentarze


W jakiś sposób podobne: