Pierwszy spacer z próbą zastosowania się do zaleceń psiego psychologa. Całkiem nieźle. Joszko o wiele więcej uwagi, niż zazwyczaj poświęcał mnie. I choć zwracał uwagę przede wszystkim na moje dłonie, gdzie mogły kryć się smakołyki, to jest to jakiś pozytywny początek.
Poranek, jakich wiele. Wyłażę z sypialni, próbując otworzyć lewe oko. Nie, te problemy to nie jest licentia poetica. Ktoś kiedyś wraził mi w to oko wielki palec prawej nogi. Paluch znaczy się. Bardzo jestem ciekaw, co sobie teraz wyobrażacie.
Noc – słyszę szczekanie Joszka. Półotwartym okiem zerkam na okno – przez zaciągnięte żaluzje prześwitują promienie światła, czyli dzień. Cisza. Może przestanie szczekać – naiwnie próbuję odwlec wylezienie z łóżka. Dobre i dziesięć sekund. Szczeka po siedmiu. Wygrzebuję się spod kołdry. Wąskim przejściem między łóżkiem a ścianą, po omacku wychodzę na korytarz. Szuram nogami po podłodze, żeby nie potknąć się o Joszka, i na czuja znajduję wyłącznik światła. Rozszarpana foliowa, szeleszcząca jednorazówka, którą zostawiłem na przynętę. Obok dumny Joszko. Widzi, że na niego patrzę, wstaje dziarsko, odwraca głowę i zaczyna szczekać.